COVID i ja – ks. Paweł Byczkowski, ks. infułat dr Dariusz Jastrząb

COVID i ja – pod takim tytułem będziemy publikować serię postów dotyczących doświadczenia naszych rozmówców z tą chorobą. Wspólnym mianownikiem będzie Nasz Szpital, który na różnych etapach i w różnej formie, wspomagał leczenie wszystkich bohaterów kolejnych postów.

Zaczynamy. Pierwszymi rozmówcami są:

Ksiądz Infułat dr Dariusz Jastrząb oraz Ksiądz Paweł Byczkowski. Obaj zakazili się w trakcie tzw. 2 fali epidemii. Była pierwsza dekada listopada 2020r. Z perspektywy czasu Ksiądz Dariusz kojarzy ten okres, jako czas bezradności, a Ksiądz Paweł dodaje, że nie zabrakło w nim lęku. Jedno może wynikać z drugiego, dlatego spróbujmy dociec szczegółów. Na początek Ksiądz Jastrząb:

– choroba przyszła nagle w niedzielę, poczułem wtedy wielkie osłabienie. Było tak silne, że nie byłem w stanie stać podczas mszy. Mowy nie było o podaniu Komunii

– ze mną było nieco inaczej dodaje Ksiądz Byczkowski. Co prawda choroba przyszła tego samego dnia wieczorem, traciłem siły w nogach, ale nie było tak źle, jak z Księdzem Proboszczem. Śledzimy media i oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że sytuacja staje się poważna. Pojawił się lęk, pomyślałem – Panie Boże oddaję wszystko Tobie, ale patrz tam na mnie.

Obaj Księżą mają kontakt z wieloma ludźmi dlatego odpowiedzialność podpowiadała natychmiastowe zrobienie testu na COVID w Naszym Szpitalu. Wynik i objawy praktycznie nie pozostawiały złudzeń. Należało jak najszybciej wdrożyć leczenie. Ksiądz Dariusz:

– Nie chciałem iść do szpitala. Raz, że nie jestem ich fanem, a ponadto tłumaczyłem sobie, że jest wiele spraw do załatwienia i Parafii nie powinno się zostawiać. Jest także kot. Czy on sobie poradzi? Lekarze podeszli do tego ze zrozumieniem, otrzymałem leki i ciekawe przenośne urządzenie do terapii tlenowej. Stale kontrolowałem saturację krwi za pomocą pulsoksymetru. Miałem jasne wytyczne. Jeśli saturacja spadnie poniżej 90% – natychmiast do szpitala. Na szczęście nie spadła, ale choroba pokazała mi bardzo dokładnie swoje nieładne oblicze. Biegunka przez wiele dni i osłabienie do granicy omdlenia przy najmniejszym wysiłku, dały mi bardzo w kość. Musiałem zbierać siły dosłownie na każdy krok. Przydarzyło się omdlenie, które zapamiętałem jako punkt krytyczny. Musiałem sporządzić testament. Mimo, że wszyscy o mnie bardzo dbali, zostawiali mi jedzenie pod drzwiami, to bardzo trudno było mi coś przełknąć. Trwało to wiele dni i nagle jest! Saturacja 91%, 92…, wyrazisty smak zupy ogórkowej, kapuśniaku Co za radość!

– Moja ścieżka do zdrowia była inna (mówi Ksiądz Paweł), okazała się bardziej wyboista niż się spodziewałem. Na początek teleporada, otrzymałem leki, po 3 dniach zniknęła gorączka, a po tygodniu karetka, Izba Przyjęć miasteckiego Szpitala, tomografia i w końcu trafiłem na Oddział COVID. Doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. Wszyscy jechaliśmy na tym samym wózku. Nie było lepszych, gorszych. Nie było szefów i podwładnych. Dla personelu każdy był najważniejszym pacjentem. Chylę czoła przed każdą osobą tam pracującą. Były życiowe telefony od Księdza Proboszcza, było wsparcie Biskupa, ale to co robił personel dla wszystkich nas, to było naprawdę coś godnego dłuższej opowieści. Sam też występowałem w podwójnej roli. Byłem pacjentem, ale też duszpasterzem. Niestety, w trakcie mojego pobytu w Szpitalu, były przypadki śmierci. Namaszczanie chorych stało się codziennym zadaniem Księdza i pacjenta w jednym.

Nasi Miasteccy Księża są ozdrowieńcami. Ksiądz Paweł czuje się dobrze i jak mówi – nie odczuwa już skutków choroby. Ksiądz Dariusz trafił w lutym na rehabilitację, ale nadal nie czuje się w pełni sił.